Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 80.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

go w staw), ale zato skutecznym. Bennet ranny był także w czoło, z którego sączyła się krew, nie było to jednak nic znacznego. Wytrwały „yankee” nie dał się nawet opatrzyć, ale, włożywszy swoją futrzaną czapkę, utrzymywał, że jest: „all right!” Gdyśmy następnie obrachowali naszą zwierzynę, pokazało się, że ubiliśmy sztuk jedenaście, nie licząc dwóch cieląt i tych, które, mniej więcej ranne, musiały paść prędzej później. Z pomocą mułów pościągaliśmy je wszystkie w jedno miejsce. Zdjęcie skór i wybranie najprzedniejszych cząstek zajęło tyle czasu, iż musieliśmy nocować na polu gonitwy. Olbrzymią masę mięsa musieliśmy jednak pozostawić. Żal było patrzeć na te stosy smacznego pożywienia, które miało stać się łupem dzikich zwierząt. Gdyby Indyanie dali nam byli, wedle obietnicy, uczynionej Mac-Clellowi, eskortę — byliby, zapewne, umieli spożytkować te zapasy, ale Indyan ani było nawet widać. Mieliśmy spotkać się z nimi przy ujściu Medicina Bow. Creek do Północnych Wideł, tymczasem drugi dzień już upływał, jak przebyliśmy Medicina Creek, nie spotkawszy żywego ducha. Woothrup poczynał się nawet tem niepokoić, przypuszczając, nie bez przyczyny, że musiało coś zajść, w czasie naszej nieobecności, co zmieniło stosunki Mac-Clella z Indyanami. Postanowiliśmy nawet z tego powodu zatrzymać się dwa dni, aby dać czas eskorcie odnalezienia nas. Ten