Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 80.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

w tym dniu nic lepszego do roboty, wieńczą skronie królowej. Prawda — naga, jak zawsze powinna być prawdą — trzyma przed nią źwierciadło. Nieco niżej patrzą na królowę starcy, wojownicy, piękne kobiety, młodzieńcy, przepyszne i malownicze grupy, od których bije ta powaga, ta piękność, — młoda, bogata życiem, pełna zachwytu. Ręce podniesione ku górze, nawpół otwarte usta, deszcz kwiatów; przysiągłbyś, że te tłumy oczyma powznoszonemi do góry śpiewają w upojeniu: „chwała! chwała tobie!”
Tego upojenia jednak jest tyle, powietrze tak gorące, kwiatów taka obfitość, ruchy tak gwałtowne, że chwila jeszcze, a upojenie zmieni się w szał; chwila jeszcze, a dziewczęta rzucą się w objęcia młodzieńców, pocałunkami wpiją się w ich usta, oplotą ich ramionami; świat im się w oczach zaćmi, apoteoza przejdzie w jakieś święto Bachusa — w orgię. To wada obrazu. Co uczynią wówczas Religia i Sprawiedliwość? Przecie nie wypada im puścić się w taniec z bachantkami. Czy naga Prawda nie zawstydzi się wówczas swej nagości — i co się stanie z apoteozą? Artysta chybił tu celu, bo postaci jego, jak na apoteozę, nadto są krwiste i nadto wytężone. Energia ich może jest zaletą malarza, ale wadą obrazu.
Co do mnie, nie lubię takich przedmiotów,