różniłby może kategorye ciasnogłowych, pustogłowych lub półgłowych; każdy, nakoniec, mógłby zapomnieć, że się znajduje w Paryżu, a pomyśleć, że jakaś siła nieznana zamieszała nagle w mrowisku ludzkiem, jak w garnku, lub że lasek Buloński i Longchamps to dolina Józefata, na której narody ziemi wyprawiły sobie, w wigilię sądu ostatecznego, majówkę.
Wszystko też było strojne, świąteczne i wesołe. Wybrałem się wcześnie, bo zaraz po dwunastej, aby przyjrzeć się nietylko koniom, ale i ludziom; wybrałem się zaś w towarzystwie reportera „L’Evénement“, z którym przed paru dniami zrobiłem znajomość, a który, jako znający dobrze Paryż, tuzy paryskie i znakomitszych gości, przybyłych z powodu wystawy, mógł być doskonałym przewodnikiem.
Zresztą, jeśli nawet kogoś nie znał, to kłamał o nim z taką niezachwianą ufnością w to, że mu wierzę, że aż miło było słuchać. Ale mniejsza o to. Pogoda zdawała się sprzyjać uroczystości. Chmury piętrzyły się miejscami na widnokręgu, jednakże przestrzenie czyste przeważały; przytem na Mont-Valérien mieniła się czas jakiś tęcza, jakby na znak, że najwyższa administracya nie ma nic przeciw wyścigom; grupy zaś drzew w lasku, dalekie budynki, wieże i szczyty wzgórz przesłaniały się tym ciemno-błękitnym odcieniem, coraz ciem-
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 80.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.