— I znowu umilkła, ale teraz kowal wziął ją już za całą rękę.
— No — spytał — a poszłaby Małgosia za mnie?
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Ani jednej fałszywej, sentymentalnej nuty w całej rozmowie, a pomimo tego czytelnik czuje, że kowalowi naprawdę „okrutnie” się Małgosia spodobała. Jest to śliczny dyalog, bo naprzód i kowal i młynarzówna rysują się w nim odrazu z całą charakterystyką ludzi swej klasy. Czuje się, że to portrety — i to poczucie trafności podobieństwa, które czytelnik sprawdza, sprawia mu niemałe zadowolenie. Prócz tego mimo woli porównywa całą naiwność Małgosi, która sama prawie wprasza się kowalowi, z wytwornością form używanych w takich wypadkach między klasami wyższemi. Z tego porównania znowu rodzi się komizm najszczerszy w świecie. A jednak rozmowę tę wyjęliśmy na chybi trafi. W całej noweli pełno jest podobnych. Gdy stary Stawiński płaci kowalowi za robotę — Szarak jest markotny.
— A co, synku — pyta młynarz — jeszcze ci krzywda, żeś mi dwadzieścia i trzy ruble z kieszeni wypłoszył?
A kowal na to:
— Za takie wyrychtowanie młyna toby mi się i córka od was należała.