wda i plastyka wstrząsająca nerwami. Widzi się fabrykę i salę, światła i ludzi, słyszy się ich rozmowy, prowadzone wśród grzmotu maszyn, odczuwa się ich osłabienie i senność. Obraz tu następuje za obrazem. Gosławskiego odnoszą do domu. Noc jest widna, księżycowa, a wśród bladego światła rysuje się czarny korowód, niosący rannego. Psy, zwietrzywszy krew, wyją, nocny stróż zdejmuje czapkę i patrzy wybladły na orszak. Nagle słychać turkot. To młody Adler wraca pijany z miasteczka. Z drogi! wołają na woźnicę.
— Co to? — pyta rozespany młodzieniec.
— Gosławskiemu urwało rękę — odpowiadają przytłumione głosy z ciemności.
— To trzeba posłać po doktora.
— Może wielmożny pan każe z miejsca zawrócić.
Ale konie pana Ferdynanda są zmęczone. Pośle inne, a tymczasem krew z rannego ucieka. Odnoszą go do domu. W ciemnościach rozlega się pytanie:
— Kto tam?
— Niech pani Gosławska otworzy.
Doktora nie znaleziono w miasteczku. Przyjechał dopiero na trzeci dzień. Ranny umarł. Przepracował się i umarł jak męczennik pracy i ofiara wyzyskiwania. Prędka pomoc, gdyby znajdowała się na miejscu, mogła go ocalić. Teraz żona i dzieci pozostaną bez chleba. Robo-
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 81.djvu/070
Ta strona została uwierzytelniona.
— 66 —