szą skrzypieć. Oto na każdem prawie posiedzeniu członkowie Komitetu dowiadują się, że wypadłoby to lub owo uczynić. Oto ktoś napisał dzieło naukowe i pragnie zaciągnąć pożyczkę na wydawnictwo. Kto inny znowu chciałby po ukończeniu uniwersytetu wyjechać za granicę, aby się kształcić specyalnie, kto inny marzy o ekspedycyi wewnątrz kraju — słowem: próśb i żądań jest niemało. Komitet rozpatruje je, członkowie dyktują, zapalają się do pięknych myśli, sami podnoszą projekta, gdy nagle w chwili zapadnięcia uchwały daje się słyszeć grobowy głos kasyera: „Panowie! miejmy nadzieję, że się to da zrobić, ale dotychczas nie mamy pieniędzy. Z byłych wychowańców zaledwie dziesiąta część zapisała się dotąd na członków!“
Komitet tedy ma nadzieję. Bóg widzi, że ma jej więcej, niż pieniędzy. Jest nią tak wydęty, jak balon, i mógłby latać pod niebiosa; jest tylko obawa, że, gdyby sobie pozwolił unosić się zbyt wysoko, mógłby łatwo kark skręcić. Zresztą właśnie dlatego jest tak lekki, że „eks-wychowańcy“ są tak ciężcy. Nauka, która spodziewała się znaleźć w nich synów, z zadziwieniem spostrzega, że traktują ją, jak macochę. Przysłowie: jak Kuba Bogu, widocznie jest kłamstwem, a natomiast prawdą poczyna być wiersz najsławniejszego kiedyś w okolicach Rypina poety:
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 81.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.
— 107 —