Strona:Pisma III (Aleksander Świętochowski).djvu/009

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie potrzebujesz pani wysyłać oczu daleko, sporzyj koło siebie, rozważ jakikolwiek stosunek społeczny...
(W tej chwili jakiś szum nagły ogarnął rozmawiającą parę — to niewidzialne, lodowate twory zaczęły koło niej krążyć skwapliwie. Przypłynął wieloryb, kilka rekinów, pił i ryb drobniejszych — wszystkie w ożywieniu i gniewie, niemal dotykając płetwami i ogonami ust mężczyzny).
Obejrzał się niespokojnie, a choć nie spostrzegł niczego, zamilkł.
— Mowa pańska — rzekła ona — jest jak ścieżka, niknąca za stopami i prowadząca do przepaści, w którą trzeba się rzucić, ażeby znaleźć ukojenie.
— To też przerwałem ją.
— Dobrze pan zrobiłeś — za zimno na takie słowa, które wpadają w duszę jak kulki gradu.
— Ciepło krwi ludzi północnych ogrzewa zaledwie ich samych, dla innych już nie wystarcza. Czy pani sądzisz, że twój umysł lub twoje serce posiada temperaturę wyższą?
— Zdaje mi się.
— Przez sferę zimy przelatują rzeczywiście czasem rozpalone meteory, ale szybko gasną i ziębną. Pani widocznie nie rozmyślałaś nad ludźmi w futrach i wełnie. To jest rasa osobna, całkiem odmienna od istot, odziewających się promieniami słońca i ciepłym wiatrem.
— Rzeczywiście? Mnie się zdaje, że ludzie północni, przeniesieni na południe...