Strona:Pisma III (Aleksander Świętochowski).djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wracajmy — powtórzył mężczyzna posępnie. Czy według pani zaszliśmy już zbyt daleko?
— Ach, gdybyś pan znał głębokość mojego cierpienia! Słów w piersi utrzymać nie mogę, a chwytałabym każde, skoro mi z ust wybiegną.
— Czemu pani odmawiasz im swobody? Czemu daremnie więzisz uczucia niewinne i do niewoli nie stworzone? Gwałt zadany swojej duszy nie jest okrucieństwem mniejszem, niż cudzej. Zrzućmy oboje te lodowate maski, które nam na twarzach ciągle topnieją i krzepną, powiedzmy otwarcie, że...
(Mocny wicher zatamował mu wyrazy, a niewidzialne postacie w szalonych rzutach przewinęły się tłumnie między nimi).
— Na litość — zawołała ona błagalnie — nie mówmy o tem. Zimno mi...
— Widocznie futro pani jest jeszcze za lekkie.
— Już niedaleko do domu. Jak nas pan odwiedzisz w lecie, pokażę panu róże mojego szczepienia.
(Szum ustał, powietrze uspokoiło się, a pływające w niem twory gdzieś znikły):
— Niechże je pani zasadzi w piwnicy, ażeby, jak my, nie pokazywały słońcu rozkwitłych myśli i uczuć.