z nadzieją, że je pomnożone odbiorę. Niestety, wkrótce przekonałem się, że poczciwi ludzie, dostawszy ode mnie orzech, gryźli go, zjadali ziarnko i sprawiedliwie ciskali za mną łupiny. Zawiedziony, zubożały, uciekam od nich w góry, ażeby wznieść się jak najwyżej i żyć najodludniej. W przechodzie spotkałem ciebie i zawisłem jak mucha na pajęczej siatce twego uroku.
— Potargasz te wątłe nici...
— Gdybym umarł w twoich objęciach, śmierć zabrałaby uśmiechniętego. Lepsze konanie w zachwytach, niż życie w odrazie i rozpaczy. Usiądź droga, pozwól mi upojoną szczęściem głowę oprzeć na twych kolanach, połóż mi na oczach twe dłonie... o tak, tak!... ażeby ich sen nie zawarł i serca w gniazdo wężowe nie wrzucił. Pod strażą twoją jestem bezpieczny... Nie przypełzną tu gadziny wspomnień, nie zlecą się puszczyki i nietoperze z pieczar życia... natotomiast obstąpią mnie duchy dobre... ukołyszą śpiewem, okadzą woniami kwiatów i opaszą wstęgami tęcz wielobarwnych... Już są... słyszę je... widzę... Obraz rzeczywistości znika, w jej ramach rozpina się widok raju... zapominam, co czułem, pamiętam tylko, co czuję... Moja... moja... wiem już jedynie, że cię kocham...
(Wietrzyki zawiały nieruchomie w powietrzu i nie przerywały ciszy).
Strona:Pisma III (Aleksander Świętochowski).djvu/027
Ta strona została uwierzytelniona.