Strona:Pisma III (Aleksander Świętochowski).djvu/063

Ta strona została uwierzytelniona.

czerpany z sił, legł Satyr na łożu i po raz pierwszy od dni wielu zasnął.
Sapał twardo i oddychał chrapliwie. Terya, uwolniona od zgiełku, poczuła w bolejącej duszy miłe ukojenie. Usiadła przy mężu, którego tak kochała i który był ojcem dziecka, dojrzewającego w jej łonie, chcąc go pocałować i tem znamieniem miłości zabezpieczyć od nieczystych pokuszeń. Ale zbliżywszy usta ku jego głowie, odchyliła się nagle z niepokojem i odrazą. Teraz dopiero twarz Satyra wydała jej się dziwnie starą i ohydnie skrzywioną, długie uszy sterczały jak śpiczaste języki pod włosami szczecinowato zjeżonymi, a nos wtłoczył się głęboko i wywinął nozdrza. Terya nie mogła zrozumieć tej zmiany i sądziła, że ją łudzi mamidłem słaby płomyk kaganka. Z tą pociechą zasnęła.
Nazajutrz wszakże przekonała się, że Satyr istotnie uległ jakiemuś przetworzeniu, ale ponieważ, zwoławszy swoją rzeszę, rozpoczął ucztować dalej, więc ożywieniem zatarł nieco ślady nabytej brzydoty.
Śród tych bachanalij Terya urodziła syna, który rozdrażnił ojca, bo mu od zabaw odciągnął matkę. Dziecko było urodziwe i krzepkie, ale Terya dostrzegła na jego uszkach ostre wierzchołki, które ją strapiły; znachor wszakże upewnił, że pod przyrządzoną przez niego maścią niewątpliwie znikną.
Niewolnicy i poddani pod dozorem włodarzów pracowali niezmordowanie, więc Satyr miał czem sycić