— Tak, dziś święto, nie pracują, więc nikt go nie słyszy.
— Ale czemuż woła cała góra?
— Atena wzywa dla nieszczęśliwego naszej pomocy.
— Niech go sama wydobędzie.
— Nie bluźnij, bo to niewątpliwie jakiś bóg obrażony domaga się ofiary.
— Darujemy mu ciebie i uspokoi się.
— Co za jeden ów Alkamenes?
Nie umiano objaśnić.
Tymczasem przybyli zwabieni zgiełkiem dostojnicy miasta. Wysłuchawszy opowieści, podzielili się w zdaniach. Archontowie utrzymywali, że chłopiec prawdopodobnie zasnął, a wziąwszy przywidzenie za rzeczywistość, bredzi; kapłani znowu, poparci przez starych areopagitów, twierdzili, że któryś z bogów gniewa się i że należy go koniecznie przebłagać.
Uradzono nareszcie wysłać z pastuszkiem trzech wiarogodnych obywateli, którzy sprawdzą jego słowa na miejscu.
Poselstwo wyruszyło natychmiast, a za niem pociągnął liczny orszak ciekawych. Po drodze rozprawiano dalej o dziwnem zdarzeniu, które szybko rosło, przechodząc z ust do ust, pomnażane coraz nowymi dodatkami. Znaleźli się świadkowie, którzy kiedyś również słyszeli westchnienia Pentelikonu, ale uważali je za granie wiatru na zrębach skał. Z niepokojem serc zbliżała się rzesza do wskazanego miejsca.
Strona:Pisma III (Aleksander Świętochowski).djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.