Strona:Pisma III (Aleksander Świętochowski).djvu/091

Ta strona została uwierzytelniona.

zabrał woreczek podróżny i udał się na miejsce kary.
Wyszedłszy za miasto, ujrzał niedaleko wysoką górę, do której droga wiła się krętą taśmą śród krzewów i drzew, przez grzbiety łagodnych wyżyn i długie wygięcia dolin. Dzień pogasił już jaskrawsze promienie słońca i z jego wielką złotawą tarczą zsuwał się ku zachodowi, rozrzucając blaski po wierzchołkach i krawędziach skał, kiedy Alkamenes stanął u podnóża Pentelikonu.
Legenda mówi, że kiedyś w tem miejscu padł obarczony przez bogów garbem olbrzym, którego ciało ziemia wessała, pozostawiwszy tylko garb, stanowiący marmurową górę. Może więc duch tego nieszczęśliwego męczennika jęczy żałośnie? Alkamenesowi nawet zdawało się przez chwilę, że słyszy jakieś głębokie westchnienia, ale wkrótce sprawdził, że go ogarnia złudzenie. Swawolne wietrzyki wieczoru zlatywały do niego z wyżyn i wrzucały mu do uszu tajemnicze szmery, których on nie rozumiał i ująć w nich słuchem swego imienia nie zdołał. Nareszcie słońce owinąwszy się w sinawą chmurę, spoczęło na ognistem łożu, a noc zasunęła nad niem swą ciemną zasłonę i dała naturze znak milczenia.
Alkamenes usiadłszy zgnębiony, myślał o dziwnym losie, który go tu zagnał, o całem życiu swojem biednem, tułaczem, zabijającem ciągle odradzające się pragnienia, których ani zadowolić, ani zdławić nie mógł