Strona:Pisma III (Aleksander Świętochowski).djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

ski swego światła rzucała? Nie. Skrzepłe i stężałe przekonania starca nie tak łatwo dały się skruszyć młodej sile. Po chwili milczenia zapytał:
— Któryż z filozofów wydał ci się bogom najbliższy?
— Plato — odrzekł z zapałem Dinamos. — On nie domyśla się prawd, ale je objawia. Każde jego słowo jest gwiazdą w ciemność spadającą.
— Prości jednak wieśniacy lekceważą go, bo nie umie sprowadzać deszczu. Jak sądzisz, czy posąg Ateny byłby odpowiedni na kowadło?
— Cóż znowu! Pękłby pod pierwszem uderzeniem młota.
— I ja tak mniemam. Czy wielu po drodze znalazłeś przyjaciół?
— Kilku mogę śmiało nazwać tem mianem. Zwłaszcza Nikon z Efezu tak mnie rozczulił swoją szlachetną dobrocią, że nikomu z serca mojego nie ustąpi.
— Cóż ci takiego zrobił?
— Długo musiałbym mówić o jego zacnych usługach. Wspomnę tylko jedną. Kiedy zachorowałem, przerwał swoją praktykę i nie wyszedł z mojego mieszkania, dopóki mnie nie wyleczył.
— Więc innych chorych opuścił?
— Wszystkich.
— Nie dowiadywałeś się, co o nim powiedzieli?
— Może go nazwali nicponiem, ale co mnie to obchodzi! Dla mnie był dobroczyńcą.