Strona:Pisma II (Aleksander Świętochowski).djvu/010

Ta strona została uwierzytelniona.

wdzięki uczucia — zauważyła ona — tak jak pewne wdzięki poezyi poznać można tylko w oryginałach«. »Więc dobrze — odparłeś pan — czy dla jednej książki warto się uczyć języka, a dla jednej kobiety — miłości? »Warto« — odpowiedziała. »Zgoda — zawołałeś pan — ale tylko co do książek, bo one przynajmniej nie wybierają swoich wieibicieli, ale jednako należą do wszystkich. Tymczasem kobiety... Gdybym naprzykład pokochał panią, na cóżby mi się to zdało? Szaleństw i daremnych westchnień nie łaknę, a wzajemności spodziewaćbym się nie mógł, gdyż ofiarowałaś pani swoje serce pewnie innemu«. — »Żegnam pana — rzekła z uśmiechem, wstając i podając rękę towarzyszącemu jej staruszkowi — bo zaczynasz rozbierać treść książki, której nie przeczytałeś i której znasz zaledwie okładki«. Odeszła. — »Kto to«? — spytałam pana, gdyś się do nas zbliżył. — »Już rozwódka — szepnąłeś pan — a jeszcze nie narzeczona«. — »Ale zawsze niebezpieczna — wtrąciłam — nawet dla żonatych«. — »Moja żona — powiedziałeś pan — kocha tylko wszystkich świętych w niebie, a księży na ziemi, w każdym razie ja do koła jej miłości nie należę i jego granicę szanuję«. Nieopatrzna ta uwaga przekonała mnie, jak dalece przy pięknej znajomej zapomniałeś pan nawet o koniecznej wstrzemięźliwości. A oczy pańskie rzucały odblask wewnętrznego ognia, czoło fałdowało się zmarszczkami namysłu, a na ustach drgał czasami cierpki uśmiech. Uczułam zazdrość.