zdrajcy, którego tem wędzidłem nie moglibyśmy okiełznać.
— Zamknijmy klub dla nowych członków — zawołało kilka głosow.
— Jeżeli tego żądacie — oświadczył prezes — godzę się.
— A ja nie — powiedział stanowczo wysoki, szczupły mężczyzna z bladą, rzadkim czarnym porostem obrzuconą twarzą, którego hakowaty nos wyrażał energię, a wązkie i zaciśnięte wargi — upór. Gdy odezwał się, z po za okularów błysnął mu ogień.
— Dlaczego? — spytano ze wszech stron.
— Naprzód dlatego, że jeżeli nasze stowarzyszenie założyliśmy nie dla bezmyślnego przyglądania się sobie, lecz dla nauki, to musimy się starać o jak najobfitsze zebranie dla niej materyału.
— Mamy go już dosyć.
— Ona nie zna: dosyć.
— W takim razie nigdy nie skończymy tej pracy.
— A przynajmniej nie dziś. Powtóre...
— Nie chcemy, nie chcemy! — wołano namiętnie.
— Powtóre — mówił nieustraszony oponent — przedstawię wam kandydata, który odpowiada wszystkim warunkom naszego stowarzyszenia i dostarczy naszym badaniom nadzwyczaj ciekawych faktów.
— Kto taki?
— Zgodnie z regulaminem, nazwiska jego nie wymienię, dopóki nie zostanie przyjęty do naszego klubu.
Strona:Pisma II (Aleksander Świętochowski).djvu/072
Ta strona została uwierzytelniona.