Strona:Pisma II (Aleksander Świętochowski).djvu/092

Ta strona została uwierzytelniona.

miały bezdenną głębię, w której naprzemiany to migał wesoły urok, to płonął mocny zapał. Widząc ją, nie wątpiłeś, że ona szybko przedziergnie się ze ślicznej dziewczynki w również piękną, ale dojrzałą kobietę. Potrzeba było na to jednego wypadku, któryby jej uczucie zmroził swym chłodem lub doprowadził do wybuchu swym żarem.
— Co stryj ma przeciw niemu? — pytała natarczywie.
— Nic — odrzekł prezes — dopóki go nie nazywasz przystojnym, miłym, zajmującym...
— W czemże się mylę?
— Naprzód dla twojego gustu powinien być za stary, powtóre w obejściu się jest szorstki, a potrzecie — nudny. Gdyby ta pani, przy której on teraz siedzi, tak mówiła o nim, rozumiałbym, ale ty...
— Ale ja jestem również kobietą i mam oczy, których stryj nie posiada.
— O, nie wątpię — rozśmiał się prezes — daleko ładniejsze.
— Przedewszystkiem inne. Co ja widzę w mężczyźnie, tego stryj nigdy nie dojrzy.
— Przydałby ci się nieraz mój wzrok.
Prezes, który usiłował zniechęcić bratanicę do członka klubu na podstawie wiadomości tajemnych, rzeczywiście dopuszczał się pewnego wiarołomstwa, ale był usprawiedliwiony. Owa bowiem bratanica była jego naturalną córką, co wyznał w swej spowiedzi