Strona:Pisma II (Aleksander Świętochowski).djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie zamknąwszy skrzyni, wypadła z pokoju na ulicę. O kilka kroków spotkała Urbina, który ją poznał.
— A pani co tu robi?
— Wracam z apteki, stryj troszkę niezdrów.
— Pozwoli pani odprowadzić się do mieszkania?
— Proszę — odrzekła po krótkim namyśle.
— Być może — mówił Urbin idąc koło niej — że mimowolnie stałem się sprawcą niedyspozycyi stryja. Miałem z nim dość drażliwą rozmowę. Czy pani się niedomyśla treści?... Z milczenia pani wnoszę, że nietylko on jest przeciwko mnie. Panno Izo, czy i ty nie chcesz być moją żoną?
Stanęli pode drzwiami. Iza targnęła za dzwonek. Radek, który już po drzemce wstał, zdziwił się, zobaczywszy ich razem wchodzących do salonu. Przywitał jednak Urbina grzecznie, a córkę zapytał:
— Skąd ty wracasz, Iziu?
— Chodziłam po lekarstwo dla... ojca.
— Dla kogo?
— Dla ojca — powtórzyła z naciskiem.
Obaj mężczyźni spojrzeli na siebie znacząco, a Iza na nich.
— Spotkałam na ulicy pana Urbina — mówiła dalej ze sztuczną wesołością — który mi zadał to samo pytanie, co ty ojcze: czy przyjmę jego rękę; odpowiem wam obu: nie!
— Dlaczego? — ozwał się ponuro Urbin.
— Ha, ha, ha — zaśmiała się spazmatycznie, pada-