dziła obok siebie dość liczne towarzystwo, w którem i ja kilkakrotnie się znalazłem. Opadłszy na krzesło zmęczona, rzekła do Bukowskiego widocznie skażoną polszczyzną:
— Pozwólcie mnie, panie, kilka świeżych walców Straussa.
Henryk przyniósł paczkę nut i rozłożył je przed pułkownikową. W tej chwili druga, przybyła z nią kobieta podniosła z twarzy gęstą, czarną woalkę i zbliżyła się do stołu. Bukowski zbladł, ja omal głośno nie objawiłem zdziwienia. Była to bowiem — ona.
— Czy mogę dostać u panów »Życie zwierząt« Brehma?
— A tobie na co, mileńka? — zawołała pułkownikowa.
— Chowam koty — odrzekła śmiejąc się nieznajoma.
Spojrzałem na Bukowskiego. Stał blady, usta mu drżały, oczy świeciły gorączkowo, a twarz wyrażała jakąś nieprzytomność.
— Czy więc macie panowie Brehma? — powtórzyła młoda kobieta.
Pytanie to otrzeźwiło go. Wyszedł do drugiego pokoju i przyniósł książkę.
— Com winna?
— Dwa ruble — odrzekł Henryk, zupełnie spokojny a nawet ironicznie uśmiechnięty.
Tymczasem pułkownikowa, mrucząc ciągle, wybrała kilka walców i kazała je sobie zapakować. Wtem dostrzegła mnie.
Strona:Pisma II (Aleksander Świętochowski).djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.