spotkam? Uspokojony tem przekonaniem, ubrałem się spiesznie i wyszedłem.
Na wszelkie zabawy do Rubowiczowej towarzystwo zbierało się bardzo wcześnie. Spóźniających się gospodyni witała mniej lub więcej ostrym docinkiem. Była już godzina dziesiąta, gdy po długim namyśle przybyłem wreszcie na ulicę Królewską, gdzie Rubowiczowa zajmowała bardzo wytworne mieszkanie.
— Pan przyszedł świece gasić, bo my już po nabożeństwie — rzekła z właściwą sobie rubasznością, z której przebijała się jednak uprzejmość.
— Zdaje mi się, że dopiero kazanie, szanowna pani — odpowiedziałem z uśmiechem.
— Należy się ono panu — ha?
— Naturalnie.
— Zając w occie — jaki kruchy! No, ja nie mszczę, ale proszę: albo od Rubowiczowej daleko uciekać, albo do jej domu zaglądać. Jeśli wam niewygodny moi mebli, albo nie po guście kuchnia, to możecie powiedzieć, ja zmienię.
Pułkownikowa, która dość czystą zwykle polszczyzną zaczynała rozmowę a dość kulawą kończyła, poczuwszy, że zaplątała się w »ukrainność«, uścisnęła mnie tylko za rękę i odeszła.
Po mężu swoim zatrzymała w spadku dwie niechęci: do szlachty i do żydów. Oba te więc żywioły, przynajmniej imiennie, nie wchodziły w skład jej towarzystwa. Rzeczywiście jednak tu i owdzie wyskakiwały z twarzy
Strona:Pisma II (Aleksander Świętochowski).djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.