napróżnobyś przed swym skarbcem na moją wdzięczność czekał.
Gracyan. Nie. Kobieta piękna nie żyje bez przyjemności i nie umiera, mogąc je pozyskać. Więc i pani nie wzgardziłabyś pieniądzem, skoro on tylko przyjemności daje. Zresztą, po co przypuszczenia nieprawdopodobne? Weźmy jedno z prawdopodobnych. W tej cieplarni jest kilkadziesiąt lichych roślin, do których przez brudne i potłuczone szyby nawet słońce zajrzeć nie może. Wyobraźmy sobie, że zamiast tych nędznych krzewów rosną tu pyszne afrykańskie palmy i pomarańcze, że pomiędzy niemi biją fantastyczne wodotryski, że obecnie przez kryształowy dach i ściany niebo patrzy na nas milionem swych brylantowych oczu, że naokoło widnokrąg, sztucznem światłem rozwidniony, rozdziera cienie nocy, że zdaleka rzewne tony muzyki płyną rozmarzone wśród ciszy i że to wszystko składa hołd pani...
Emilia (lekko uniesiona). Prawda, zatonąć w takim uroku... (opamiętywając się) Fe, pan jesteś poetą najprozaiczniejszej rzeczy, pieniędzy.
Gracyan. To jest wszechmocy, swobody i nieograniczonego upojenia. Dla mnie poezyą jest siła i rozkosz. Pieniądz jest nawet miłością, a w każdym razie jej mową. Gdy ktoś budzi i zaspokaja wszystkie pragnienia, czujesz pani, że cię kocha; gdy je bezsilny usypia i nie zadawala, widzisz pani tylko, że wzdycha.
Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/018
Ta strona została uwierzytelniona.