z tych pobudek, szczerszym. Ale później. Tymczasem pomóż mi pan.
Zenon. I mnie bardzo wiele zależy na tem, ażeby ów ogród botaniczny był w mieście: postaram się więc Gracyana od tego zamiaru odciągnąć, ale czy ojca pańskiego nakłonię?
Ryszard. To ja załatwię. Mam na niego w tym razie skuteczne lekarstwo. Chociażby się najbardziej upierał, gdy mnie zobaczy gruchającego do panny Teresy, zaraz zmięknie i na urządzenie ogrodu kości swoich przodków do cukrowni sprzeda, jeśli mu pieniędzy nie starczy.
Janusz (wchodząc z Gracyanem). Tylko powodzenia życzyć mogę i bynajmniej przeszkadzać nie będę. Ale kto panu powiedział, że ja taki ogród założyć chciałem?
Gracyan (stając przed Ryszardem). Własny syn pański.
Janusz (zdziwiony). Ty, Ryszardzie?
Ryszard. Ja, ojcze kochany, bo kiedyś o tem mi wspominałeś a dziś albo nie pamiętasz, albo nie uważasz za stosowne wtajemniczać pana Gracyana w swoje zamiary.
Gracyan. Najmniej tego potrzebuję.
Janusz (do Ryszarda). Moje dziecko, chyba mnie źle zrozumiałeś. Wreszcie, po co się spierać? Czy my panu Bosławskiemu zrobimy wygodę, czy pan