któregobym za nikogo nie oddała. Nie żądam od tego artysty nic więcej nad miłość.
Irena. A czegóż ja więcej nad to od niego żądam?
Emilia. Związku.
Irena. Więc ciebie ma kochać, a moim być mężem?
Emilia. I także cię kochać — to naturalne.
Irena (z goryczą). Dla żony naturalisty. Prawda.
Emilia (zdziwiona). Co ciebie rozdrażniło? Ach, żeby już ten Henryk raz przyszedł i bodajby dziś z tobą się ożenił. Nawet mu to powiem.
Irena (gorączkowo). Proszę cię — ani słowa.
Emilia. A to co znowu? I na niego się gniewasz? Pewnie za to, że od pewnego czasu blady, milczący, rozmarzony — jak na kochanka przystało. O, grymaśne dziecko! No, nie zasępiaj się i powiedz mi szczerze, co ci dolega?
Irena (boleśnie). Jakieś straszne przeczucie... Albo się dziś uspokoję, albo coś rozpaczliwego zrobię... Wierz mi, chciałabym umrzeć.
Emilia. A ja podobać się panu Zenonowi, który nas dziś odwiedzi.
Irena. Nawet jemu nie przebaczysz?
Emilia (śmiejąc się). Cóż z tego, że stary?
Halina (meldując). Hrabia Bogój.
Emilia. Ojciec — do pana?
Halina. Syn.
Emilia. Proszę.
Irena (odchodząc). Nie do mnie.
Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/038
Ta strona została uwierzytelniona.