Emilia. Wierzę, bo w poręczonem bezpieczeństwie nie wiele jej potrzeba.
Ryszard (zapalając się). Zatem...
Emilia (przerywając). Zatem urządza pan botaniczny ogród dla męża.
Ryszard. I dla pani.
Emilia. Nie umiałabym z takiego ogrodu korzystać.
Ryszard. Nie umiałaby pani odwiedzać kwiatków, które umyślnie w jednej części ogrodu posadzić każę, ażeby pani obok męża również botanizować mogła?
Emilia. Masz pan ten zamiar? Doprawdy, to sztuka być tak bezinteresownym.
Ryszard. Niewielka, jeśli się opłaci przyjemnością częstego spotykania pani w naszym ogrodzie.
Emilia. W każdym razie widzę w panu serdecznego przyjaciela.
Ryszard. Pragnąłbym zasługiwać na to zawsze, gdyby nie nadzieja zasłużenia na coś więcej.
Emilia (podając mu rękę). Proszę być pewnym, że ani jednej zasługi pańskiej nie przeoczę. (słychać dzwonek).
Ryszard. Mąż pani.
Emilia (spoglądając na zegarek). Henryk na lekcyę do Irenki. Mąż jest w swoim gabinecie.
Ryszard (zdziwiony). W swoim gabinecie?
Emilia. Rozbiera truciznę strzał indyjskich, bo w uniwersytecie jakieś święto. A dlaczego pana to dziwi?
Ryszard. Sądziłem, że o tej godzinie jest na pre-
Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/041
Ta strona została uwierzytelniona.