Henryk. Czy nie prawda?
Emilia. Bardzo wątpliwa, a wreszcie pamiętaj pan, że druk zawsze prawdy się wstydzi, bo ona nigdy wszystkim nie dogadza.
Henryk. Ja jednakże dedykacyę pozostawię.
Emilia. Bez mojej woli nie zrobisz pan tego.
Irena (która weszła z książką w ręku i chwilę w mówiących się wpatrywała — do Emilii). Czego? (kłania się Henrykowi).
Emilia (podając Irenie nuty). Patrz, w jakich słowach chce pan Henryk mi swoją kompozycyę przypisać.
Irena (przeczytawszy zmieszana i spojrzawszy smutnie na Henryka). Autor książki, którą właśnie czytam, powiada, że kobiety wolą, ażeby chwalono ich piękność, niż cnotę. Taka więc dedykacya powinnaby ci się bardzo podobać.
Emilia. I podobałaby mi się niezawodnie, gdyby nikogo nie gorszyła. Ale zaraz ty pierwsza, Irenko, jak widzę, czujesz się urażoną. Byłoby mi bardzo przykro, gdybym się stała między wami powodem jakiejś poważniejszej niesnaski. Zapomnij więc kochana Irenko o dedykacyi pana Henryka i nie dziw się, gdy spostrzeżenie twego autora nad nami w połowie jest słuszne. Trudno, moja droga, tak nas natura stworzyła, że wszystkie pragniemy żyć piękne, a umrzeć cno-