Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/052

Ta strona została uwierzytelniona.

Henryk. Czekaj pani! Dlatego, że jesteś — brzydką...
Irena (drgnąwszy boleśnie, siada pognębiona). Wiecznie toż samo... (po chwili wstaje blada z gorzkim uśmiechem). Nie ja, ale natura temu winna, więc... panu przebaczam.

SCENA VI.
Ciż i Zygmunt.

Zygmunt (wychodząc ze swego gabinetu — do Henryka). Dzień dobry (podaje mu rękę). No, już wreszcie przygotowałem zupełnie taki sam chemiczny związek, jakiego dzicy Amerykanie używają do zatruwania strzał. Pozostaje mi teraz tylko zrobić doświadczenie. Moja Irenko, bądź łaskawa kazać mi przynieść kota, którego wczoraj od żydówki kupiłem.
Irena. Na co?
Zygmunt. Spróbuję na nim działania mojej trucizny.
Irena. Spróbuj na mnie.
Zygmunt. Moje dziecko, to nie święcona woda.
Irena. Wiem o tem.
Zygmunt. Jeżeli wiesz, to każ mi przynieść kota.
Irena (odchodząc). Chyba dla przekonania mnie, że trucizna tak szybko skutkuje. (wychodzi).
Henryk. Czy rzeczywiście jest tak gwałtowna?
Zygmunt. Ta, którą dzicy przyrządzają, zabija piorunem; moja powinnaby mieć też same własności, bo posiada tenże sam skład. Nie masz pan nawet przybliżonego pojęcia, ile mnie ta rzecz pracy kosztowała.