Henryk. Jakie? Za pieniężne wydatki na mnie w dzieciństwie masz wuju prawo do mojej kieszeni, ale nie do mojej woli.
Zenon. Wcale ci jej nie aresztuję. Chcę tylko cię przestrzedz, że swobody tej woli używasz na własną krzywdę. Porzucasz jedną kobietę, którą zaślubić miałeś, chwytasz drugą, której w miłosny stosunek wciągać nie powinieneś, kradniesz żonę przyjacielowi i zabijasz nią siebie.
Henryk. Wszystko to robię, szanowny wuju, z wdzięczności dla ciebie, ażebyś z mego życia mógł sobie uprząść zajmującą powieść.
Zenon. A tybyś ją istotnie rozweselał jako kochanek w wyścigu do pani Emilii zdystansowany.
Henryk (ironicznie). Przez wuja.
Zenon. Przez hrabiego Ryszarda lub Gracyana. To chyba jest jasnem, że jeśli Emilia nie chce przeniewierzyć się mężowi, ubiegasz się o nią daremnie, jeśli chce, nie ciebie wybierze.
Henryk. Nie pytałem jej o to.
Zenon. Ale masz pewnie nadzieję, że...
Henryk. Że mi co dzień widzieć się pozwoli.
Zenon. Tylko tyle? Skromne zaloty. Każdy mąż powinienby cię pożądać dla swej żony, bo nie trując mu niewinnemi zapałami małżeńskiego życia, zaprawiałbyś je przyjemną a nieszkodliwą goryczką. Grałbyś rolę pląsaka między rybami, który samców pobudza podczas tarcia. Szkoda tylko, że cię te zapały wkrótce dalej
Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/055
Ta strona została uwierzytelniona.