Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/060

Ta strona została uwierzytelniona.

Zenon. Nie, ale ja w dedykacyi dla pani toż samo bym zrobił.
Emilia. W nim uważałam to za płochą nierozwagę, w panu uważałabym za rozmyślną niesprawiedliwość. Bo przecież niepodobna, ażebym nie posiadała żadnego lepszego przymiotu.
Zenon. Temu nie przeczę, wątpię tylko, ażeby pani jakikolwiek inny posiadała w równie wysokim stopniu.
Emilia. Pan mnie za mało znasz, ażebyś tak mniemał istotnie.
Zenon. Mogę usłużyć dowodem. Niech tylko pani pozwoli, a w tych samych słowach, co Henryk, odważę się przypisać pani pierwszy skończony mój utwór.
Emila. Dobrze, ale pod warunkiem, że wprzódy mi się pan dokładniej przypatrzy, odwiedzając nas przez miesiąc codziennie.
Zenon. Najchętniej. Próba ta zawodem mi nie grozi; bo gdyby pani była tak dobrą lub mądrą, jak piękną, zbawiłaby pani świat lub odsłoniła mu najgłębsze tajemnice. Wtedy nie starczyłoby u nas miejsca na pomniki dla pani, tymczasem dotąd tylko uroda pani stała się ogólnie powtarzanem przysłowiem, tak dalece, że ja bez obrażenia towarzyskiej drażliwości śmiem o niej mówić.
Emilia. Sam jednak tego niesłusznego przysłowia pan nie podziela.
Zenon. Takby wypadało z polityki mojego spóźnio-