Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/067

Ta strona została uwierzytelniona.

tak długo tę prawdę przede mną taił, bez tego nie miałabym przyjemnych złudzeń, które mi smutek rozweseliły. Chociaż króciutko marzyłam, że mnie ktoś pokochać może. Dalej łudzić się niepodobna. Dziś już nie bronię się tej strasznej myśli, że na twarzy swojej noszę przekleństwo natury, wyłączające mnie od udziału w najdroższych uczuciach. Tak jestem brzydka, że zdaje mi się, iż mniej od innych ludzi gwiazd widzę, bo z odrazy przede mną do nieba się chowają. Jeśli dusze za karę z lepszych ciał w gorsze przechodzą, to moja w poprzedniej postaci chyba ziemię rozbić chciała, kiedy ją taką brzydotą ukarano. Panie Zenonie, bądź na mgnienie oka bogiem i zedrzyj mi z twarzy tę obmierzłą larwę, niech znużona własnym wstrętem odpocznę! (siada bezwładnie).
Zenon. Pani kochana, na taką rozpacz — przykrość za drobna.
Irena (porywając się). Nie pocieszaj pan mnie! Kobieta łatwiej uwierzy we wszystko, niż w swoją brzydotę, a gdy w nią uwierzy, wszystko dla niej zmaleje wobec tego nieszczęścia. Wtedy pragnie, ażeby w przestrzeni zgasło całe światło i zupełna ciemność zrównała ją z innemi.
Zenon. Godzi się to mówić pani, która nagromadziłaś w duszy tyle skarbów, ażeby niemi najdalsze koło swego otoczenia obdzielić?
Irena. Wy lubicie skazywać na poświęcenie. Ja się poświęcę, ale muszę być także czemś zadowoloną,