Ryszard (spostrzegając ją). Cel właśnie do nas się zbliża. (Emilia całuje Zygmunta).
Janusz. Widzisz, ona go całuje, kocha...
Ryszard. To dowód, żem go jej nie obrzydził.
Zygmunt. (całując Emilię). Usuń się aniołku, bo tu trujące rośliny, możesz się przypadkiem zadrasnąć.
Emilia. Ach! po co je tu hodujesz... (do Janusza, który się naprzeciw niej zbliżył). Niech hrabia to złośliwe zielsko powyrywać każe.
Janusz podając jej rękę). Kiedy potrzebne, szanowna pani.
Zygmunt (do Janusza). A jak się udaje na tym gruncie! Przypatrz się, panie hrabio. (Janusz odchodzi w głąb do Zygmunta, rozmawiając jednak z nim, co chwila spogląda na Ryszarda i Emilię).
Ryszard (czule). Dlaczego tak późno? Już straciłem nadzieję.
Emilia. Nie warto jej panu dawać, skoro tracisz.
Ryszard. Bo była za mała... Niech pani da większą.
Emilia. Nie dzisiaj. (zdejmując rękawiczki). Pan jesteś samolubem, nie dbasz o kwiaty... poschły...
Ryszard. Z tęsknoty za panią. I ja o mało temu losowi nie uległem.
Emilia. Trzeba było je podlać — samemu — bo to