moje. (bierze koneweczkę i podlewa). Widzisz pan, jak one piją, odżywają...
Ryszard. Woda dla nich, a co dla mnie?
Emilia. Był tu przecie ojciec, który...
Ryszard. Który mi suszył głowę zyskami małżeństwa z panną Teresą. Jest nią tak już zachwycony, że ośmielił się nawet postawić ją obok pani.
Emilia (stawiając koneweczkę). Bez żartu?
Ryszard. Może mu pani darować: nie chciał tem porównaniem pani obrazić, tylko mnie zachęcić.
Emilia. Owszem, nawet podziękowanie ojcu pańskiemu ode mnie się należy, bo z tego porównania wynika, że i mną musi być zachwycony.
Ryszard. Na to znowu nie pozwala mu interes protegowanej.
Emilia. Czemu pan dla zakończenia sporu nie ustąpisz?
Ryszard (czule). Skoro pani sobie tego życzy, ustąpię: proszę tylko, niech mi będzie wolno zrobić to jak najpóźniej.
Emilia (z lekkiem zawstydzeniem). Jeżeli się o coś pytam, to wcale jeszcze nie znaczy, że sobie tego życzę... (obejrzawszy się). Mąż nudząc botaniką ojca pańskiego, mści się za znudzenie pana panną Teresą.
Ryszard. Będę tembardziej pomszczony, że mąż pani nieporównanie nudzić umie. Dla mnie uczeni mają własność makówek — ziarnami głów swoich usypiają. Pani także musiała tego doświadczyć, gdyż każdy
Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/074
Ta strona została uwierzytelniona.