tak potężny wpływ na życie zwierząt; dziś wszakże jestem przekonany, że wpływ ten może w nich przy większem natężeniu zagłuszyć wszystkie popędy obyczajowe. Piękna łasiczka, którą tu w ogrodzie z dwuletnim małżonkiem i trzema jej wielbicielami chowam, już go na korzyść jednego lada dzień zdradzi. Ani razu nie zdarzyło mi się, ażeby jakakolwiek bohaterka zwierzęca podobną próbę mężnie wytrzymała. Tymczasem u ludzi, chociaż dobry ich znawca, Zenon inaczej twierdzi, widujemy wszyscy mnóstwo pięknych kobiet, które najsilniejszym pokusom się opierają. (do Emilii). Tak moja piękna?
Emilia (zmieszana). Ja się na tem nie znam.
Zygmunt (wesoło). Co znowu?... Nie znasz się na usposobieniach i zwyczajach swojej płci?
Emilia (zalotnie), Przecież moja płeć do zoologii nie należy...
Zygmunt. Należy, kochanko, ale nie o to nam idzie.
Emilia (pieszcząc męża). Niegrzeczny jesteś. Chociażby dla mnie, nie powinieneś kobiet porównywać z jakiemiś tam samiczkami.
Zygmunt. Źle moje słowa zrozumiałaś: właśnie że was od nich odróżniam.
Emilia (j.w.). Nie powinieneś nawet takich zestawień robić, jeżeli mnie kochasz. Czy ja, kochając ciebie, mówiłam kiedykolwiek o wyższości mężczyzn nad wilkami lub jeleniami?
Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/077
Ta strona została uwierzytelniona.