Ryszard. O ile nim uczony być może. Każda prawda jest zawsze dla kogoś lub czegoś ubliżeniem, a mąż pani tylko o prawdy się stara, bez względu na to...
Emilia (badawczo). Pan więc przede mną tylko nieprawdę mówisz?
Ryszard. Muszę na wyraźne żądanie pani.
Emilia. Alboż mogę tego nie żądać, jeśli każda pańska prawda byłaby dla mnie ubliżeniem?
Ryszard. Jakże pani okrutnie zużytkowała moją, jak teraz widzę, nieopatrzną uwagę. Odwołuję ją w całości, a przynajmniej o tyle, o ile mnie i pani dotyczy, a na jej miejsce zrobię inną. (po namyśle). Do każdej ludzkiej istoty właściwie tylko w jeden sposób przemówić można, do pani...
Emilia (zalękniona). Do mnie — nie mów pan w ten sposób.
Ryszard (z zapałem). Kto panią nauczył tego niemiłosierdzia? Czy godzi się piękności być surową, w łaskach oszczędną, na pragnienia cierpiącego serca nieczułą?
Emilia (tonem prośby). Nie, hrabio... Ryszardzie... nie mów pan tak. Pańskie słowa gorączkują, ogarniają niepokojem... wiążą i trwożą. (weselej). A pan mnie chyba zatrwożyć nie chcesz?
Ryszard (czule). Skąd ta myśl! Ja chcę tylko poznajomić panią z tymi przywilejami wyjątkowego życia, które się pani słusznie należą. (wskazując). Jak tej wyniosłej topoli wolno ponad wierzchołkami innych
Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/079
Ta strona została uwierzytelniona.