Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.

w inną stronę przenieść swoje małżeńskie zamiary, ja pozbawiłabym pana co najmniej majątku.
Ryszard (z gniewem). To przymus niegodziwy...
Teresa. Bynajmniej, jest to tylko nadanie kapryśnej woli pańskiej stałego kierunku. Jeżeli pan istotnie miałeś zamiar ze mną się żenić, cóż panu przeszkadza ta wiadomość, że ze mną ożenić się musisz?
Ryszard. Zmienia to moje uczucia tak dalece, że chętnie cofnąłbym prośbę o rękę pani i przyznał się do najgorętszego uwielbienia dla pani Bosławskiej.
Teresa. Mnie idzie tylko o pana a nie o panią Bosławską, z którą, jeśli pan zdążysz, postąp sobie jak gust doradzi. Upewniam, że ani pańskie ciążenie do niej mnie nie dziwi, ani jej upadek nie zmartwi. W tryumfie pańskim widzę karę dla niej za mnie, a w pożądaniu go naturalną konieczność. Przed rokiem wezwano jednocześnie lekarza do nas obu. Mimo że ja byłam bardzo chora i płaciłam dziesięć razy więcej, on mnie poświęcił, a na wymówki potem odpowiedział: gdybym był księdzem i wezwany został jednocześnie do Bosławskiej na zabawę, a do chorego na spowiedź, do Bosławskiej bym wprzódy się udał. Zapamiętałam te słowa, i odtąd nie dziwię się nikomu, kto mnie dla niej zaniedbuje. Ale tylko dla niej! Bo kobieta, która swą pięknością wszystkich w obłęd wprawia, która nam chęć mierzenia się z nią odbiera, drobnego odstępstwa innej kobiety warta, zwłaszcza jeśli za nie swą godnością zapłaci. Zamiast daremnemi