usiłowaniami burzyć pańską namiętność, wolałam nie tamować jej ujścia i skorzystać z osłabienia. Gdy pan już skusiłeś najpiękniejszą ze znajomych kobiet, cóż panu pozostanie? Ożenić się z najbogatszą.
Ryszard. Samemu słuchowi bym nie ufał, że to mówisz pani.
Teresa. Zdumiewam pana, boś mnie tak mało cenił, że nie próbowałeś nawet zbadać, na kim opierasz plan swej małżeńskiej operacyi. Zdawało się panu, że ile razy mi rzucisz garść grzecznych słówek, ja jak łatwowierna gęś do posypanego ziarna przybiegnę i, gdy tego będzie trzeba, odpędzić się pozwolę. Tymczasem ja nigdy naiwną nie byłam, a dziś po oświadczeniu się pańskiem za naiwną uchodzić nie chcę. Tak, panie hrabio, kto szybko nie umie poznać każdej kobiety, powinien przynajmniej poznać dobrze tę, z którą do jakiegokolwiek porozumienia dojść myśli.
Ryszard. I pomimo to wszystko mnie pani poślubisz?
Teresa (śmiejąc się). Nie umiesz pan sprzeczności we mnie pogodzić? Ułatwię to panu. Przed trzema laty pokochałam pana sercem niedoświadczonem, dziś doświadczonem nie mogę się z pod władzy tej miłości uwolnić. Wiem, że pan mojemu uczuciu swojem nie odpowiadasz, ale wiem również, że pana pozyskam. Ponieważ nie jestem w stanie ani zrzec się, ani otrzymać wszystkiego, więc porywam to, co mi się da: kochane ciało, w które może kiedyś miłość dla siebie
Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/088
Ta strona została uwierzytelniona.