mojego ogrodu miłem wspomnieniem przywiążę, ażeby do cudzego nie przefrunęła.
Zenon. Już można?
Ryszard. Trzeba, tem więcej, że przed chwilą, uległszy wreszcie błaganiom Teresy, nietylko zgodziłem się na związek z nią, ale nawet obiecałem pojutrze ojca i wszystkich interesowanych o mojem postanowieniu uwiadomić. Pojmujesz pan, że przedtem muszę od Emilii odebrać pierwszą ratę mej miłosnej należności.
Zenon. Słusznie.
Ryszard. Gdy i ja się małżeństwem okajdanię, stracę na czas jakiś połowę szans powodzenia. Przynajmniej więc do naszego stosunku stanowczym krokiem wprowadzę zwyczaj tajemnych spotkań, na które po ogłoszeniu zaręczyn, a jeszcze bardziej po ślubie z Teresą nie wyrobiłbym sobie pozwolenia. Mówię o tej sprawie wesoło, a jednakże, czy mi pan uwierzysz, ja Emilię kocham i serdecznie żałuję, że mogę ją kochać tylko jak uwodziciel.
Zenon. Najzupełniej pana rozumiem.
Ryszard. Przed przyjściem pańskiem wyznałem jej moją miłość. Teraz już na tyle z trwogi ochłonęła, że się moich próśb nie zlęknie, a na tyle jeszcze odurzona, że im ulegnie. Jeśli więc szczęście dopisze, jutro w tym ogrodzie poznam przy niej najciekawszą rzecz w każdej kokiecie — odpowiedź po pierwszym pocałunku. Wprawdzie Emilia się jeszcze opiera, ale, jak pan wiesz, opór kobiety jest tylko próbowaniem
Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/090
Ta strona została uwierzytelniona.