siąc, a tymczasem co prędzej skończyć trzeba to ślimaczenie się chorego serca. W łeb sobie pal, albo żyj jak rozumny człowiek.
Henryk. To palnę...
Zenon. Kilka bąków, których już tyle nastrzelałeś. Zmarnowałeś, niemal zabiłeś poczciwą Irenę, zrujnowałeś sobie zdrowie, zarzuciłeś pracę, zaniedbałeś talent — i na co? Na to, ażeby doczekać, jak inni łaskami u bogini twoim daremnym do niej westchnieniom urągają.
Henryk. Milcz wuju, bo mnie jeszcze jej krzywda boli.
Zenon (wskazując na Ryszarda i Emilię). A więc otwórz oczy, ślepcu, przypatrz się tylko ruchom tego uwodziciela i jej namiętnemu omdleniu — czy to cię jeszcze nie przekonywa? Schroń się ze mną za pierwszy z brzegu krzak, (pociąga Henryka za sobą) niech nas nie widzą, może ci ukażą wyraźniejsze znaki (odchodzą na lewo, ale tak, że są nieco widzialni. Ryszard wysuwa się z Emilią naprzód).
Ryszard (trzymając rękę Emilii). Maleńką chwilę daruj mi pani, ale tak wyłącznie, ażebym nie musiał zazdrościć nikomu i niczemu, że roskosz widoku pani ze mną dzieli.