Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/093

Ta strona została uwierzytelniona.

Emilia (wstydliwie). Nie mogę.
Ryszard (z zapałem). Przynajmniej litość spodziewałem się znaleźć w sercu pani dla mnie. I ona zawodzi? Ha, trudno! Odtrąciłaś pani wszystko, co ci ofiarowałem, ale nie odtrącisz tego, co mi jeszcze do ofiarowania pozostaje. Jutro o godzinie ósmej tu na tem samem miejscu, na którem pani spotkania ze mną odmówiłaś, stróż ogrodu spotka mego trupa.
Emilia (błagalnie). Nie, pan tego nie zrobisz, pan wiesz, że ja przyjść nie mogę tylko... z bojaźni.
Ryszard. Przysięgam, że proszę o samotną rozmowę dla uwolnienia pani najszczerszem wyznaniem od tej krzywdzącej mnie obawy.
Emilia. Gdybym była pewna.
Ryszard (biorąc rękę Emilii). Może wiatr samowolnie włosy twoje pani trąci, może gwiazda w oczach twoich się przejrzy, ale ja nawet westchnieniem cię nie obrażę... (przyciągając Emilię do siebie i obejmując z lekka jej kibić). Zaufaj mi.. miłość moja, jak anioł stróż nad nami czuwać będzie.
Emilia (ociągając się). Przyjdę... (Ryszard całuje ją w rękę).
Henryk (który zdala z Zenonem się przypatrywał — rozpaczliwie), Wszędzie, dokąd chcesz wuju pojadę! (oddala się z Zenonem. Emilia odbiega od Ryszarda i zatrzymuje się spostrzegłszy nadchodzącego z Januszem Zygmunta).