że mnie właśnie na tę chwilę, kiedy jesteś tak piękną i całować się każesz, do siebie zaprosił.
Emilia (zdziwiona). Do niego idziesz?
Zygmunt. Chory — przez Zenona mnie na siódmą wezwał w jakimś ważnym przedmiocie.
Emilia (powstaje i przechadza się niespokojna). Ważnym... cóżby to być mogło?
Zygmunt. Zapewne coś odnoszącego się do ogrodu. Zresztą niedługo wrócę, to ci powiem, jeżeli jeszcze będziesz ciekawa. Dziś o dziewiątej wieczorem Zenon wyjeżdża z Henrykiem za granicę. Gdyby więc tu przyszli i mnie nie zastali, bądź łaskawa ich...
Emilia (nieśmiało). Może i mnie nie zastaną, bo także wyjść chciałam...
Zygmunt. To niech służąca ich aż do mojego powrotu zatrzyma. (spoglada na zegarek). Nie myśl tu, kochanko, nawet o mnie. (całuje ją — wchodzi Teresa).
Teresa. Nie przepraszam za moją obecność, bo sądzę, że takiej miłości świadek nie wstydzi i nie obraża. (podaje rękę Zygmuntowi i Emilii). Panu oddalić się nie przeszkadzam, a panią może do przejechania się ze mną namówię. Powóz mój tu czeka, bo brat zabawi kilka godzin w banku.
Zygmunt. Najdoskonalszy pomysł. Korzystam z upoważnienia pani i odchodzę, bo stary hrabia już za długo czeka. (odchodzi).
Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/097
Ta strona została uwierzytelniona.