chem) Chyba kieszenią!... Zwykłe złudzenie wielkich posagów... (posępnie) Czy ona się domyśla?... (patrzy na zegarek, poczem biegnie do drzwi i woła) Halino!
Halina (wchodząc). Jestem.
Emilia (gorączkowo). Nikogo, nikogo nie wpuszczaj.
Halina (lękliwie). Pani słaba?
Emilia. Czuję lekkie dreszcze.
Halina (przerażona). Jezu mój — po którego iść doktora?
Emilia. Jeszcze mi go nie potrzeba.
Halina (j. w.) Jakto nie potrzeba, kiedy już widać...
Emilia. Co?
Halina. Że pani będzie miała ospę.
Emilia. (rozpaczliwie, chwyciwszy się za twarz). Ospę! — na twarzy! Nieszczęście, za co mnie tak karzesz! (siada zgnębiona).
Halina. To jest właściwie...
Emilia (zerwawszy się). Ciało zedrę sobie z czaszki, a nie pozwolę go krostom szpecić. Czemuż raczej nie umieram taką, jaką byłam! W lustro spojrzeć się boję — oh! ja się już w niem nigdy nie zobaczę!
Halina. Ale zobaczy się pani piękną, jak dawniej; choroba nie każdego łapie, a u pani jeszcze żadnych znaków nie ma.
Emilia. Nie ma? A dlaczego mówiłaś, że widać...
Halina. Mówiłam tylko, że ponieważ w tym domu córka doróżkarki chora na ospę, a pani czuje dresz-
Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.