odgadłeś pan moją wolę, gdyż właśnie chciałam zalecić służącej, ażeby pana prosiła o poczekanie u nas do powrotu męża, który sobie to zastrzegł.
Zenon (patrząc na zegarek). Kwandrans tylko zostaje mi czasu, bo o ósmej muszę być w domu i przygotować się z Henrykiem do podróży.
Emilia. Dokąd i na długo?
Zenon. Do Londynu — może na zawsze.
Emilia. Cóż panowie tam robić będziecie?
Zenon. Henryk będzie się przygotowywał do domu obłąkanych, a ja czernić będę papier mojemi powieściami, z których jedną, już gotową, obiecała mi pani pozwolić sobie przypisać.
Emilia. Dziękuję panu za ten zaszczyt.
Zenon. Ponieważ nie jestem pewien, czy w powieści tej znajdzie pani dla siebie zaszczyt, więc chociaż kilkoma słowy jej treść określę (patrzy na zegarek). Prawdopodobnie i pani dąży na ósmą, więc jeszcze dziesięć minut zabrać mogę. Przedstawiam kobietę piękną, żonę młodego i zacnego człowieka, matkę ślicznej córeczki...
Emilia. Usiądźmy.
Zenon. Kobietę, która mimo spokojnego temperamentu, uczciwych zasad, przywiązania do męża i dziecka stała się dobrowolną ofiarą uwodziciela.
Emilia (słabym głosem). Jestże to prawdopodobnem?
Zenon. Zobaczymy. Bohaterka moja — według słów jednego z jej wielbicielów — jest tak uroczą, że chyba
Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.