Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

zwoliły. Dziś może cię od tego powstrzymać przeszkoda, jutro obowiązek, pojutrze bojaźń, ale przyjdzie czas, w którym cię nic nie powstrzyma. Im zaś prędzej konieczność się spełni, tem lepiej, bo więcej zostawi ci życia na opłakanie błędu i jego zatarcie. Idź więc pani...
Emilia (rozpaczliwie). Nigdy.
Zenon (chłodno). Pójdzie.
Emilia (zrzucając zwierzchnie ubranie). Nie!
Zenon. Więc z takiem tylko zakończeniem powieść moją wolno mi przypisać pani?
Emilia (posępnie). Ona jeszcze nieskończona dla mnie.
Zenon. Czegóż brak?
Emilia (z boleścią). Co ta kobieta, której nagle uświadomiono fatalizm jej zboczenia i w której zbudziła się cała duma uczciwej w pobudkach i wolnej w czynach woli, ma nazajutrz powiedzieć swemu współwinowajcy? Usprawiedliwiać mu się nie może, gardzić nie ma prawa.
Zenon. Ale może i ma prawo odtąd nic z nim nie mówić.
Emilia. Jak postąpi z mężem, przed którym utaić swej winy nie chce, a wyjawić się lęka?
Zenon. Również może i ma prawo o niej zamilczeć, ażeby przyznaniem się nie stracić bezpowrotnie jego ufności, jeśli na nią w dalszem życiu prawdziwie zasługiwać myśli.
Halina (wchodząc). Pan Dąbek.