Ta strona została uwierzytelniona.
AKT I.
(W domu Peryklesa).
SCENA I.
Sofokles, Protagoras, później Fidyasz.
Sofokles (ciekawie). Cóż mówił?
Protagoras. Tylko syczał, skrzypiał, rzężał, wydawał najrozmaitsze głosy, jak gdyby miał gardło gąbką zatkane. Trzeba mu będzie usta gdzieindziej przekroić, bo temi już chyba nigdy nie przemówi.
Sofokles. Pytałeś go?
Protagoras. Naturalnie, ale przyleciał tak zadyszany, że płuca mu piszczały, jak dziurawe miechy, zakrwawione oczy tkwiły w twarzy nieruchomie, jak rubiny w tarczy, a wargi poczerniały z żaru. Wyjął tylko list od Peryklesa i podał go Anaksagorasowi, który też zaraz zamknął się z Fidyaszem w sąsiedniej komnacie, gdzie dotąd radzą, albo pewniej — milczą, wbiwszy cztery łokcie w stół i ścisnąwszy czterema dłońmi