Sofokles. Zginął! Tego grotu nic mi z serca nie wyjmie.
Fidyasz. A co gorsza, padł nie na polu bitwy, ale pod morderczą ręką jakiegoś nieodkrytego zbrodniarza. Znaleziono go w namiocie rano z przerąbaną twarzą, a zbyt wielu jest w obozie naszym arystokratów, ażeby można było wyśledzić, który nikczemnie się pomścił za wszystkich.
Sofokles. Bodajby w całej naturze, we śnie i na jawie, nic innego nie widział, tylko skrwawiony cień Efialtesa, i nic nie słyszał, tylko jego ostatni oddech!
Anaksagoras. Na czele demokracyi ateńskiej pozostał już sam Perykles.
Sofokles. Jeżeli nie poległ.
Fidyasz. Bitwa jeszcze nierozstrzygnięta — nastąpiło zawieszenie broni.
Anaksagoras. Uprzedzając wszakże zły wypadek starcia, radzi Perykles w osobnym liście archontom obwarować miasto i powołać wszystkich zdolnych do broni.
Sofokles. Będziemy musieli z zewnątrz odpierać napaść, a wewnątrz dławić zdradę; bo nasi arystokraci jak szczury wymykają się z miasta do Spartan i wróciwszy, wyszczerzają na nas zęby.
Protagoras. Czyli, że cała ta awantura była zupełnie niepotrzebną.
Fidyasz. Jaka?
Protagoras. No, ta — pod Tanagrą.
Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.