Aspazya. Więc je lepiej bez oporu dobrowolnie skazać na rozszarpanie przez wszystkie złe losy i wrzucić w paszczę temu drapieżnemu potworowi, który się nazywa prawem obywatelskiem! Ja tej zbrodni nie popełnię! Dla was mężczyzn to chwała walczyć o panowanie arystokracyi lub demokracyi, o rzeczpospolitą lub monarchię, o przywileje areopagów i zgromadzeń ludowych, ale podnieść bojową chorągiew krzywd człowieka, nieposiadającgo uszlachconych przodków — to cel niegodny waszej wielkości. Ja nie jestem obywatelką, moje dzieci nie byłyby zapisane do ksiąg rodowych, ależ tyś mocarz! Gdybyś chciał, ja nie stałabym z dziećmi tak nisko, kiedy ty stać będziesz wysoko. Ale ty boisz się walki... ty mnie nie kochasz, może nawet nie pożądasz!
Perykles. Aspazyo!... przestań!...
Aspazya. Ha, ha, ha, czy jeszcze nerwy twoje rozkosznie drgają a krew kipi?... Do widzenia strapiony kochanku (gwar za sceną).
Perykles. Posłuchaj mnie... (do wchodzącego niewolnika). Co tam?
Niewolnik. Kilku obywateli przyprowadziło Cymona, który pragnie widzieć się z moim panem.
Perykles. Cymon? Proś go. (do Aspazyi). Błagam cię — zatrzymaj się — wejdź do tej komnaty (Aspazya oddala się).
Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.