Cymon. Upewniłeś mnie pod Tanagrą, że mogę wrócić bezpiecznie do Aten i że mi wyjednasz odwołanie z wygnania. Dotąd nie wiem, o ile twym słowom ufać winienem. Ledwie ukazałem się na ulicy, pochwycono mnie jak zbiega, a gdym tobą się zasłonił, przywieziono tutaj. Chociażbym zasłużył na karę, to jednak nie na znęcanie się motłochu. Racz więc oświadczyć bosym obywatelom, którzy tam czekają, na czyjej jestem łasce.
Perykles (zbliżywszy się do wejścia). Cymon jest moim gościem a zaraz będzie waszym.
Cymon. Ja ich gościem? Do pioruna, nie urągaj mi! Gardziłem czernią, gdym jej rozkazywał, a gardzę nią jeszcze bardziej, gdy ona mi rozkazuje.
Perykles. I z tem uczuciem chciałeś uczestniczyć w bitwie pod Tanagrą wtedy, kiedy jakiś zbir z waszej partyi, ukryty w naszych szeregach, tajemnie zamordował spiącego Efialtesa?
Cymon. Byłem tylko wodzem żołnierzy, ale nie zbójów: rachunku więc z tej zbrodni zdawać ci nie myślę, tak jak nie żądam go od ciebie za śmierć stu moich przyjaciół, którzy wzięli udział w walce i wszyscy polegli, ażeby cię przekonać, że my zdradzać nie umiemy.
Perykles. Ja nie wątpiłem o tobie.
Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.
SCENA XI.
Cymon i Perykles.