Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

Cymon. Więc któż?
Perykles. Wojsko, wzburzone zamordowaniem Efialtesa, domagało się, ażeby cię nie puścić.
Cymon. Wojsko ateńskie, z którem tyle zwycięstw odniosłem, posądzało mnie o zbrodnię... o zdradę! Grecyo — ja, który byłem twoją chlubą, pod koniec życia mam być twoją sromotą? Bogi sprawiedliwe, czy to prawda? Nie, Peryklesie, takiej zniewagi nie domagało się dla mnie wojsko, ale pijacy, hultaje, łachmaniarze, cały ten twój lud ateński, który ściągnąłeś pod Tanagrę w nadziei, że zakazisz nim powietrze i że Spartanie zatkawszy nosy uciekną!
Perykles. O ile ten lud jest takim, winna wasza nienasycona chciwość, wasz ucisk, wasza samowola, wasza pycha, wasze gwałty, wszystkie zdrożności waszego egoizmu. Obdarliście go z praw i wynagrodziliście za to pogardą. Uczyniliście go ciemnym, biednym i zepsutym a teraz chcielibyście nawet pozbyć się jego widoku. Ale on strząśnie z siebie nogi, które go depczą, dźwignie się z poniżenia i upadku, odzyska swoje prawa. Już wygania Cymonów a wkrótce zacznie burzyć ich schroniska. Ja mu do tego pomogę!
Cymon. Marzysz... marzysz! Chcesz wytoczyć na górę bezduszne cielsko, które na najwyższym szczycie pozostanie martwem i zgniłem. Choćbyś najdłużej przemywał i wygniatał glinę, szlachetnego kruszcu z niej nie zrobisz. Bóg świat urządził a ludziom kazał tylko zgadywać swe plany. On jednym dał zdolności