Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

Diotima. Komu?
Teora. Wielbiciele jednak żądać będą nagrody za usługę.
Diotima. Nie pokażą się — nawet kotów nie połapią. Wreszcie niech się pochwalą, jakim sposobem ocalili Ateny od króla Kaliasa. Uważacie mnie za złośliwą figlarkę? Tak wyglądam. Ale to nie bezmyślna pustota. (poważnie). Czy to nie oburza, że kobieta młoda, nad którą nie czuwa pierś ojca, męża lub brata, musi stać się przynętą dla każdego rozpustnego mężczyzny? Czy to ja jestem czerwoną wiśnią przy publicznej drodze, że mnie lada przechodzień chce zerwać? Ale doprawdy się gniewam! Ha, Ha, ha! Babka moja, matka, siostry poumierały w trzydziestym roku życia i mnie też zapewne tylko sześć lat do śmierci pozostaje. Powinnam ten czas spędzić wesoło. Czemu tak oniemiałyście? Aspazyo, mówże, po co mnie wezwałaś. Słucham i zgadzam się na wszystko. a radzić wam nie będę, bo jestem zmęczona (siada).
Aspazya. Zdaje mi się, że...
Diotima. Za pozwoleniem. Będzie tu Eurypides?
Filezya. Prawdopodobnie.
Diotima. Już teraz słucham. (po chwili ogólnego milczenia). Aspazyo?
Aspazya (zasłuchana). Era! (niewolnica wchodzi). Czy to pan w ogrodzie rozmawia?
Era. Nie.
Aspazya. Możesz odejść. (Era oddala się). Ta nie-