Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

mocnicę... Trudno, nie chcesz iść ze mną, leć z wichrem.
Diotima. Nie odpędzaj mnie, już zwijam skrzydła.
Aspazya (całując ją). Całe szczęście, żeś dobra. Anaksagorasie, zamianowałyśmy cię na bardzo zaszczytny urząd.
Anaksagoras. Jaki?
Aspazya. Opiekuna przytułku dla dziewczynek niewolniczych. Zamierzamy wykupywać te przysmaki męskie.
Anaksagoras. Najgorszy wybór! Dajcie pokój niezdarze, który ledwie umie opiekować się sobą i własnem dzieckiem.
Aspazya. Żądamy tylko, ażebyś nas sobą zasłonił przed areopagiem i nigdy się nie wyparł, że to zakład twój.
Anaksagoras. To moich zdolności nie przechodzi. Zdobędę się jeszcze na coś więcej: poproszę Tucydydesa, który obecnie przewodniczy arystokratom nietylko w polityce, ale i w spożywaniu owych przysmaków, ażeby poparł nasze przedsięwzięcie. Szczyci się bowiem, że ma najpiękniejsze w Atenach niewolnice. Darował nawet mojemu synkowi dorodną mamkę. (wchodzą Sofokles i Eurypides).

SCENA V.
Ciż, Sofokles i Eurypides.

Sofokles. Życzymy wam i sobie więcej dni takich.
Eurypides. Do tego domu szczęście się sprowadza...