Protagoras. To ozdoba żonatych, do których jeszcze nie należę.
Kalias. Zapomniałeś jednak, że przed kilku laty prowadziłeś mi proces przeciwko górnikom w kopalni, po którym oni musieli pracować przez dwanaście dni o wiązce czosnku i kromce chleba na dobę.
Protagoras. Badałem życie, chciałem więc przekonać się, w jak głębokiej nędzy ludu wytryskują źródła dochodów Kaliasa.
Kalias. Dobrze. Jestem już tak bogaty, że mogę się zastanowić nad tem, czy moje dochody nie płyną z krzywdy ludzkiej. Dotychczas sofiści nazywali mnie ojcem biednych a moją fortunę matką, która swe robotnicze dzieci karmi wielotysięczną piersią. Ty zaś twierdzisz...
Protagoras. Również, że jesteś ojcem biednych, bo ich tworzysz.
Kalias. Zatem, według ciebie, powinienem robotników nie karać, płacę im podwyższyć — i cóż dalej?
Protagoras. Za wesoło ci na świecie, Kaliasie, ażebym miał cię bawić wyliczaniem obowiązków, których spełnić nie myślisz.
Kalias. Szczerze pragnę znać moją powinność, bo — jak rzekłem — jestem już na to dość bogaty i mogę sobie pozwolić rachunku sumienia.
Protagoras. Ile cię kosztuje w fabryce jeden łuk?
Kalias. Około piętnastu drachm.
Protagoras. A ile za niego bierzesz?
Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.