liczną armię i flotę, zawojować Grecyę, a ty jesteś bezwładnym poddanym hetery, która gdy zechce, każe ci być u siebie kucharzem.
Kalias. Elpiniko, żartujesz... (wchodzi Tucydydes).
Tucydydes. Synom Peryklesa przyznano prawa obywatelskie.
Elpinika. Niech od dziś szlachectwo ateńskie będzie hańbą dla każdego uczciwego człowieka!
Kalias. To przecie jeszcze nie koniec świata.
Elpinika. Na cóż czekasz? Czy na to, żeby twoją skórę Perykles przeznaczył na sandały dla swoich bękartów?
Tucydydes. Trzeba działać energicznie, bo on dziś posiada nieograniczoną miłość ludu. W tej chwili rozwija na mównicy plan zbudowania w porcie wielkiego magazynu, który corocznie ma być napełniany zbożem egipskiem, rozdzielanem bezpłatnie między uboższych obywateli w latach nieurodzaju. Naturalnie, z zapałem przyjmują ten wniosek głodni prawodawcy, którzy zbierają się tłumnie na zgromadzenia narodowe od czasu, jak za każdy w niem udział dostają po obolu i mogą sobie kupić cebuli. Co tam za wściekły wybuch dzikich namiętności!
Elpinika. Mamy ginąć w tym wybuchu?
Tucydydes. Perykles przeprowadzi wszystko, co za-